Pod koniec października 2011 r. wyruszyliśmy w rejs, który był przeciwieństwem tego, co turyści lubią najbardziej. Nadciągnęła już bowiem zimna jesień, a trasa prowadziła przez uprzemysłowione tereny północnej Europy. W tych warunkach mieliśmy poprowadzić małą, nieznaną nam barkę pod prąd wielkiego Renu. Wszystkie te okoliczności powinny zniechęcić nas do rejsu, lecz zadziałały odwrotnie – skusiły nas.
Globalna sieć coraz bardziej zauważalnie wkracza w różne dziedziny naszego życia. Odnosi się to zarówno do pozyskiwania informacji ogólnych, poszerzania wiedzy specjalistycznej, jak i do nawiązywania różnego rodzaju kontaktów osobistych. W tym procesie często postrzega się zarówno aspekty pozytywne, jak i negatywne. Do tych pierwszych należy to, że sieć łączy ludzi o podobnych zainteresowaniach, a owocem tych kontaktów może być, tak jak w moim wypadku, wspólne pływanie i odkrywanie nowych przestrzeni.
Niemiłą stroną morskich rejsów jest kołysanie jachtu na fali. Jest ono często uciążliwe dla ludzi mających organizmy podatne na chorobę lokomocyjną. Tu w sukurs przychodzą rozwiązania techniczne w postaci urządzeń stabilizujących.
Grecki port Poros (37º 29,9’ N 023º 27,5’ E) często jest wybierany przez żeglarzy – zarówno tych, dla których Zatoka Sarońska jest tylko przystankiem w podróży, jak i dla zaczynających lub kończących rejs w Atenach. Sprzyja temu zarówno położenie miasta – 30 Mm od Pireusu – jak i jego walory turystyczne oraz możliwości napraw, infrastruktura itp.
Jezioro Zegrzyńskie to główny teren uprawiania sportów wodnych dla mieszkańców stolicy i Mazowsza. Paradoks polega tu tylko na tym, że w zakresie turystyki wodnej to nie Wisła, czyli „królowa polskich rzek”, nad którą przecież leży Warszawa, dzierży tu palmę pierwszeństwa, lecz odległy o ok. 30 km od centrum miasta zalew. To tam warszawscy żeglarze, motorowodniacy i miłośnicy surfingu dają pełen upust swoim pasjom.