Mnie najbardziej ujął Aquador, ale dopóki nie pojawił się diler i pierwsza w Polsce łódź demo, o pływaniu mogłem pomarzyć. Okazja trafiła się tego lata i skwapliwie ją wykorzystałem. Do testów podstawiono jednostkę 23 HT na pełnym wypasie, a właściciel firmy dilerskiej Horyzont Jędrzej Kocewicz poświecił mi sporo czasu na wspólne pływanie i rozmowę o tym modelu. Jacht był zacumowany rufą do kei. Wejście na pokład odbywa się przez przejście powstałe po odsunięciu materaców na kanapie, a dodatkowo szeroki i odpowiednio wysoki stopień na platformie rufowej ułatwia wykonywanie tej czynności. Rozwiązanie praktyczne, bo odpada ryzyko pobrudzenia materaców butami. Rzecz jasna, że stopień zmniejsza powierzchnię samej platformy kąpielowej, ale nie na tyle, by nie było możliwe wykorzystywanie jej do innych celów niż samo wchodzenie na pokład.
„JM” nr 1/2012 – czytaj jeszcze więcej
Opis wyglądu tego modelu został dość szczegółowo zaprezentowany przez naszego niemieckiego współpracownika Udo Grubbego w numerze 1/2012, do którego lektury gorąco zachęcam. Ja natomiast skoncentruję się na kilku detalach, bez których Aquador 23 HT nie byłby tak apetyczną łodzią. Każdy, kto wejdzie na pokład tego jachtu, zwróci uwagę na salonowy efekt, jaki daje zabudowa wewnętrzna z drewna wiśniowego polakierowanego na wysoki połysk. Wszystkie szafki i szafeczki, a jest ich tu bez liku, mają fronty właśnie z tego surowca i tak są wykonane. Zamknięcia finezyjnymi zamkami ze stali nierdzewnej dopełniają salonowo-jachtowego sznytu. Gdy otworzysz szufladę czy jaskółkę, które także są zamykane, doznasz miłego dla oka wrażenia: wnętrza są również wykończone na wysoki połysk. Mało tego! Jakiś mądry człowiek przewidział, że potencjalny klient może niekoniecznie będzie chciał pływać po płaskiej wodzie, ale zapragnie wykorzystać potencjał kadłuba i pożeglować w pasie wód przybrzeżnych. Przewidział i zastosował silikonowe odboje w szafkach, co gwarantuje i w praktyce zostało to sprawdzone, że stolarka na falach będzie milczała jak grób.
A przecież ten konkretny model to killer. Na maksa można z niego wyciągnąć 40 węzłów. A dwie tony tak rozpędzone to nie byle co. Przy tej prędkości dodatkowy hałas zabudowy czyniłby pływanie upiornym doznaniem. Rozwiązania na tej łodzi są proste, przemyślane i funkcjonalne. W końcu jest to jacht adresowany do dojrzałych mężczyzn, którzy w myśl sloganu „trzeba mieć pieniądze i fantazję, synku” mają czuć się na nim bezpiecznie i jednocześnie mieć świadomość potężnego zapasu mocy, gdyby trzeba było utrzeć nosa jakiemuś smarkaczowi lub dostarczyć ukochanej w trybie pilnym dwie gałki waniliowych. Jak mówi Jędrzej Kocewicz, ten model dla przyszłego klienta to zwieńczenie dążeń i wisienka na torcie.
Pełny test jachtu przeczytasz w Jachtingu Motorowym 8/2012. Dostęp online tutaj 14.40 PLN.