„Ktoś musi wejść do wody” – te słowa kapitana spowodowały, że wszyscy na jachcie spojrzeli na siebie z nadzieją, iż czyjaś ręka ochoczo uniesie się w górę. Co innego skakać na główkę w pięknej, lazurowej zatoczce, gdzie nasz zakotwiczony jacht kiwa się delikatnie z burty na burtę, słońce pozwala podziwiać podwodną florę i faunę, a na rozgrzanym pokładzie czekają suche ręczniki i lunch, a co innego znaleźć się teraz w szarej portowej wodzie, gdy wiatr miota łodzią, aura jest raczej jesienna, a nieustająca mżawka nie nastraja optymistycznie co do reszty urlopu...
Ale stało się. Przy próbie opuszczenia naszego miejsca postojowego, w którym staliśmy ładnie na cumach rufowych i muringach, ewidentnie o coś zaczepiliśmy, jeden z silników stracił swoją moc i w końcu zgasł. Teraz stoimy bez sensu, przymocowani prowizorycznie jedną cumą do sąsiedniego jachtu i spychani przez wiatr na inny. Wywiesiliśmy odbijacze we wszystkich najbardziej narażonych na kontakt z innymi jednostkami punktach. Na razie nikt z obsługi portu się nie pojawił. W sumie trochę naciskaliśmy na kapitana, żeby wyjść mimo nieciekawej pogody, ale ile można siedzieć w porcie i czekać na jej poprawę, kiedy urlop ucieka? Przy wychodzeniu ktoś zameldował, że oddał cumę rufową, choć wcale jeszcze nie była wolna, bo skutecznie zaczepiła o knagę na nabrzeżu. Jacht zaczęło znosić w bok i kiedy w końcu oswobodziliśmy się ze zdradzieckiej liny, nasza pozycja była już przegrana. Kapitan dał silnikiem „kopa” do przodu, by uniknąć „pocałowania się” burtami z sąsiadem, ale nie uniknęliśmy wpakowania się na muringi, które jeszcze nie opadły na dno.
Co czyha na nas w wodzie?
Tak więc trzeba teraz ocenić sytuację pod wodą i zdecydować, jakie dalsze kroki podejmiemy. Ktoś z załogi ma fajną kamerkę do robienia zdjęć podwodnych. Umocowaliśmy ją na bosaku, nastawiliśmy szeroki kąt obiektywu i po włączeniu zanurzyliśmy w wodzie w okolicach części rufowej jachtu, by móc ocenić sytuację. Po wyjęciu karty SD z kamery, włożeniu jej do laptopa i odtworzeniu filmiku sprawa stała się jasna. Na prawoburtowym wale mamy nawinięty muring oraz jego linkę pilotową. Są też mniej nowoczesne metody sprawdzenia sytuacji pod wodą, które jeszcze nie zmuszają do całkowitego zanurzenia się w niej. Można to zrobić kładąc się na platformie rufowej i założywszy maskę, zanurzając jedynie głowę. Oczywiście wymagana jest asekuracja ze strony drugiego załoganta. Można też posłużyć się dinghy i podobnie zanurzyć samą głowę, z tym że kolega z pontonu musi stworzyć odpowiednią przeciwwagę i zapewnić asekurację.
Cały artykuł przeczytasz w Jachtingu Motorowym 2/2013. Dostęp online do numeru tutaj w cenie 14.40 PLN