Być może na jeziorach jest już coraz mniej widoków, gdy jeden większy jacht z silnikiem ciągnie za sobą gęsiego stadko omeg. Któż dziś żegluje turystycznie omegami, któż nie ma przy jachcie silnika przyczepnego? Ba, coraz częściej montowane są nawet w mazurskich jednostkach silniki stacjonarne. Nic dziwnego, jachty się rozrastają wzdłuż, wzwyż i w masę. Pagajami to już coraz trudniej jest dosięgnąć wody, że o braku skuteczności czy umiejętności pagajowania nie wspomnę.
Szyk
Przy jachtach o większej masie pojawia się temat nowego aspekt holowania. Dla silnika, lin i knag pokładowych było pestką, gdy się wzięło na hol kilka. ale lekkich łódek. I tak zdarzały się wypadki, gdy w pierwszej holowanej łodzi trzeszczały wręgi, a jej kadłub wydłużał się pod wpływem obciążenia. Nieraz też w pierwszej jednostce strzelały jak z procy knagi cumownicze. Pierwszy holowany szeregowo jacht poddany jest największym obciążeniom, najlepiej zaś ma ostatni. Dość podobnie jest z manewrowością – ostatniemu najłatwiej jest zachować sterowność. Na pierwszym spoczywa zaś rola „naciągacza”. Mam tu na myśli sytuację, gdy należy pokonać ostry zakręt zestawem holowanych jednostek. Naciąganie polega na narzucania rufy jachtu holującego oraz wyprowadzaniu na zewnętrzną łuku łodzi, które są za pierwszą holowaną jednostką. Jak mocnym obciążeniom poddawane są knagi i kluzy pokładowe w takim wypadku, chyba nie trzeba tłumaczyć. Niegdyś popularne było tworzenie klubowych, społecznych holi na Mazury. Jachty wpływały rzekami (Narwią i Pisą) na sznurku pod prąd obu rzek, by pożeglować po wielkich jeziorach. Dziś już mało kto z żeglarzy wie, jak się płynie na holu rzekami lub żegluje nimi w dół na żaglach. Cieszę się, że moje żeglarskie wychowanie przypadło na czasy, gdy taką podróż (w górę i w dół) odbywało się minimum raz w sezonie. Wystarczy spojrzeć na mapę, aby dostrzec, jakim pokręconym korytem płynie Pisa. Aby zrozumieć, jakie znaczenie dla powodzenia pokonania zakrętów tejże rzeki miało działanie „naciągaczy”, czyli pierwszego holowanego jachtu, wystarczy powiedzieć, że ostatni jacht nie zawsze widział holownik. Jachtów w takim zestawie mogło być na przykład 16. Dla ułatwienia pokonywania zakrętów łączono je w pary, z których każda przycumowana była do głównego holu. Jeszcze jednym powodem takiego formowania szyku było ulżenie konstrukcji jednostek i ich osprzętu. Dzięki takiemu sposobowi holowania każda łódź poddawana była jedynie obciążeniom wynikającym z oporów swojego kadłuba, a nie oporów stada jachtów przyczepionych do jej rufy. W odróżnieniu od wspomnianego już szyku szeregowego, ten nazwijmy równoległym.
Kunszt
Tak jak holowanie jachtów przez kanały mazurskie było czymś całkowicie powszechnym jeszcze kilkanaście lat temu, tak holowanie na morzu było już rzadkością. Jedynie osoby ze starszymi peselami pamiętają, że nie każdy jacht morski był wyposażony w silnik. Młodsi muszą sobie to już wyobrazić. Najmłodszym żeglarzom, dla których systemy samodokujące to codzienność, łatwo nie będzie, ale wyobraźnia to potęga. Brak silników na jachtach morskich miał moim zdaniem zarówno pewne plusy, jak i zasadnicze minusy. Plusem była możliwość, ba! – konieczność wykonywania manewrów portowych pod żaglami. Nie było zakazów używania żagli w porcie, a kunszt żeglarski wyrabiał się niewyobrażalnie szybciej niż obecnie. Manewrówka na „morsa” na „Bieszczadach” wyłącznie pod żaglami zostanie mi w pamięci na zawsze. To, jakie manewry można wykonywać pod żaglami w portach, obecnie można wyczytać tylko w starszych podręcznikach manewrowania, bo zobaczyć to na żywo już trudno.
Więcej na ten temat można przeczytać w Jachtingu Motorowym 02/2016. Dostęp on-line do całego numeru tutaj w cenie 14.40 PLN.
Fot. Tony Harrison