Nowe prawo przewiduje wprowadzenie tzw. podatku dennego oraz pozwoleń wodnoprawnych. Niby nic w tym złego, bo jeśli coś do kogoś należy, to powinien dostawać od korzystających z tych rzeczy pieniądze. Podobnie jest z pozwoleniami. Jeżeli na cudzym terenie zamierzasz używać własnych pojazdów, maszyn itp., to naturalne jest, że właściciel chciałby mieć nad tym jakąś kontrolę, by mu nie zdewastować terenu. Problem w tym, jaka idea przyświecała nowym przepisom i do czego one prowadzą.
Opłata
Obecnie za dno pod marinami nie trzeba płacić, gdyż prawo zwalnia z tego „stowarzyszenia, fundacje oraz przedsiębiorstwa, które prowadzą działalność z zakresu rekreacji, turystyki, sportów wodnych oraz amatorskiego połowu ryb”. Nowe prawo mówi zaś w art. 260 ust. 5, że „z opłat mają być zwolnione jedynie osoby fizyczne, w ramach powszechnego korzystania z wód”. To oznacza, że za każdy metr kwadratowy dna pod mariną trzeba będzie zapłacić. Ustawa mówi o maksymalnej stawce w wysokości dziesięciokrotności podatku od nieruchomości, czyli 8,9 zł za jeden metr kwadratowy. To zaś przełoży się na cenniki dla żaglarzy. Cumowanie przez jedną noc w roku 2016 kosztowało, w zależności od portu, od 35 do 50 zł. W tym będzie kosztowało 200 zł. Opłata za pozostawienie łodzi przy nabrzeżu od maja do września wynosiła średnio 2 tys zł, a wyniesie nawet 5 tys. zł. Rzecznik Ministerstwa Środowiska stwierdził, że o konkretnych stawkach nie można jeszcze mówić, gdyż będą one przedmiotem osobnego rozporządzenia. Problem w tym, że projekt takiego rozporządzenia już istnieje od trzech miesięcy i te stawki w nim są.
Ten sam rzecznik mówi otwarcie, że „właściciele marin oraz przystani prowadzą obecnie działalność gospodarczą z wykorzystaniem gruntów pod wodami płynącymi, będącymi własnością skarbu państwa, nie ponosząc z tego powodu opłat. Tym samym korzystają z publicznego dobra, za które nie ponoszą kosztów, a jest ono utrzymywane na koszt skarbu państwa. Zatem prowadzący działalność gospodarczą de facto otrzymują pomoc publiczną. Taka sytuacja prowadzi do nierównego traktowania, gdy jeden podmiot prowadzący działalność rekreacyjną płaci podatek od nieruchomości, a drugi, który wykorzystuje grunty pokryte wodami do działalności gospodarczej, jest zwolniony z opłaty z tego tytułu”. Czy w tym wypadku można mówić o pomocy publicznej? Sprawa jest dyskusyjna, gdyż u podstaw pomocy publicznej leży regulowanie rynku i konkurencyjności, która w wypadku marin nie istnieje, bo cóż innego mogłoby powstać nad dnem i co mogłoby w tym kontekście z marinami konkurować? Być może chodzi o konkurencję między marinami polskimi i np. niemieckimi, ale niech ktoś spróbuje przepłynąć jachtem z podberlińskich jezior na Mazury. Ewidentnie określenie to pada, gdyż w krajach Unii Europejskiej pomoc publiczna jest zgodnie z art. 107 ust. 1 Traktatu o Funkcjonowaniu UE zakazana, a to w oczywisty sposób nakazuje pobieranie opłat. Sami właściciele portów zresztą nie zamierzają walczyć o całkowite zwolnienia. Chodzi im raczej o wysokość stawek. Port żeglarski w Mikołajkach należący do firmy Amax szacuje, że nowe opłaty pochłoną 75 tys. zł rocznie, co stanowi 40 proc. przychodów. A trzeba jeszcze płacić za teren, media, obsługę, remonty.
Więcej na ten temat można przeczytać w Jachtingu Motorowym 1/2017. Dostęp on-line do pełnej wersji numeru tutaj w cenie 14.40 PLN.
Fot. Wikimedia Commons, Daniel Walas