Przyjechaliśmy z Warszawy samochodami. Naszym celem był port na wyspie Chioggia, położony na południe od Wenecji. Ze stałym lądem łączy go długa i szeroka grobla. W porcie na Chioggii jest baza firmy Punt – Locaboat, w której wyczarterowaliśmy barkę. Port znajduje się na nabrzeżu kanału, wzdłuż którego prowadzi też ruchliwa, dwupasmowa miejska arteria. Przeciwległy brzeg kanału zapełniony jest stłoczonymi ciasno domami różnej wielkości i kształtu. Nie każdy stoi prosto. Wszystkie razem wyglądają tak, jakby za chwilę miały osunąć się do wody. Na naszym brzegu, tym z portem, panował jednak idealny porządek: równiutkie chodniki, wygodne schody, podjazdy dla wózków i walizek na kółeczkach, a pod daszkiem, na pomoście, czekający na nas pracownik armatora, ładna dziewczyna. Załatwiamy wstępne formalności.
Barka jest pływającym domem. Na naszej może spać maksimum 12 osób, ale wygodnie mieszka się w osiem (po dwie osoby na kabinę), my jednak będziemy mieli jeszcze wygodniej, gdyż przyjechaliśmy w szóstkę. Każda para zajmie swoją kabinę, a w wolnej, położonej najbliżej mesy, urządzimy skład walizek, toreb, plecaków i jedzenia zabranego z Polski. Nazwaliśmy ją hurtownią.
Jak pływa się barką
Niepotrzebne są żadne uprawnienia. Barkę prowadzić może każdy, zwłaszcza taką jak nasza, gdzie wszystkie funkcje silnika obsługiwane są elektronicznie. Wcześniej pływaliśmy na barkach, na których manetka była mechaniczna, przy gwałtownych zmianach kierunku ruchu mogło więc dojść do spalenia sprzęgła. Ponadto barka płynie wolno (5–10 km/h), a jej burty zabezpieczone są przed zderzeniami (obijacze, gumowe listwy). Zresztą na Lagunie przeważnie przybija się do drewnianych pomostów lub pali, co jest dużo bardziej bezpieczne niż cumowanie przy betonowych nabrzeżach. Problemy stwarzała tylko wielkość łodzi, wysoka fala i wiatr, o czym przekonaliśmy się w następnych dniach rejsu i o czym jeszcze napiszę. Sądzę więc, że na swój pierwszy w życiu rejs barką powinno się wynająć mniejszą jednostkę.
Jaka jest laguna
Była dziesiąta rano, świeciło słońce, lecz wiał chłodny wiatr, dzięki czemu pogoda zrobiła się w sam raz (i taka była do końca rejsu). W dodatku nie pojawiły się jeszcze komary, bardzo dokuczliwe na Lagunie. Zmierzaliśmy w stronę długiej wyspy, usypanej przez przypływy i odpływy morza, czyli lido o nazwie Pellestrina, przecinając bardzo szeroki kanał – Canal Chioggia, którym można wydostać się na Adriatyk. Idziemy kanałem wytyczonym przez briccole. Na briccolach widzimy oznaczenia, z jaką szybkością wolno nam płynąć: czasem tylko 8, a czasem 20 km/h. Ale my nie wiemy, ile mamy na liczniku, ponieważ nie mamy szybkościomierza, lecz tylko obrotomierz. Niepokoi nas to trochę, gdyż na jednej z briccoli zauważamy znak – kontrola radarowa prędkości. Na wszelki wypadek więc zwalniamy. Robi się tutaj tak szeroko, że nie widać drugiego brzegu. Oto bezkresna morska zatoka (maksymalnie ma 14 km szerokości), jednak nie jest pusta, tak jak pusta bywa np. Zatoka Pucka, gdy nie ma statków. Tutaj na całej przestrzeni wody dostrzegasz briccole. Są one wszędzie, gdziekolwiek spojrzysz. Patrzysz na 550 kilometrów kwadratowych świata stworzonego przez potężne siły natury. A cały ten świat naszpikowany jest dębowymi palami wbitymi gęsto ludzką ręką; tak, ręką – dosłownie. Wbijanie to bowiem zaczęło się gdzieś w VIII w., kiedy przez najbliższe 1500 lat mieliśmy do dyspozycji tylko siekiery i młoty. Zadziwiające.
Cały artykuł z wyprawy przeczytasz w Jachtingu Motorowym 4/2014. Wersja online magazynu w cenie 14.40 PLN tutaj.