Wystartowaliśmy z mariny w Fürstenbergu, gdzie Locaboat (płynęliśmy barką tej firmy) ma swoją bazę, bardzo dobrze wyposażoną oraz malowniczo położoną. Wybraliśmy szlak biegnący na południe. Chcieliśmy z wody zobaczyć Berlin oraz Poczdam, a rejs zakończyć w Ketzin – kolejnej, sielsko spokojnej marinie Locaboat. Płynęliśmy sześć dni, od 12 do 18 maja 2012 roku, pokonaliśmy około 200 km.
Słońce w dzień, zimno w nocy
Barkę wyczarterowaliśmy w sobotę po południu. Na dworze było zimno i wietrzno ale w salonie na łodzi, cieplutko, gdyż włączyliśmy ogrzewanie. Nasza barka miała trzy kabiny (każda z własną łazienką wyposażoną w sedes, umywalkę i prysznic), kuchnię (zlewozmywak, gazowa dwupalnikowa kuchenka z piekarnikiem, lodówka, wystarczająca liczba garnków, talerzy i sztućców itp.) i wspomniany już salon z kanapą oraz wygodnym stołem. Siedzieliśmy zatem na kanapach, w cieple, przy zakrapianej kolacyjce a tu, gdzieś koło północy powiało chłodem. Kaloryfery przestały grzać. Trzeba się było ubrać w ciepłe skarpety i pójść do łóżek, a rano zadzwonić do Fürstenbergu po pomoc. Takie są procedury we współczesnej Europie, o czym nas pouczono na wstępie rejsu. Na każdy kłopot jest anty kłopot przewidziany w regulaminach. Nie ma co kombinować, włączać tzw. polskiej pomysłowości. To nie te czasy, gdy gumką recepturką i spinaczem wszystko dało się naprawić. Teraz trzeba ściągać fachowców. Oni po to są. Cieszą się, że mają pracę w nowoczesnej Europie. Zatem dzwonimy. Nie mamy żadnych problemów z połączeniem się (w dokumentach barki znajdują się numery alarmowe). Mówią (po angielsku), że zaraz przyjadą i przywiozą nowe akumulatory i tak się stało. Po dwóch godzinach przymusowego postoju możemy płynąć dalej, zatem natychmiast wyruszamy z nurtem rzeki Haweli. Ciekawiło nas jak wygląda i sama droga wodna, i tereny na brzegach, wyszliśmy więc na górny pokład, gdzie jest druga sterówka (pierwsza znajduje sie pod dachem, w salonie). Jest zimno ale mamy kurtki. Wieje, ale mamy kapturki przy tych kurtkach. Nie pada jednak, zatem siedzimy na plastikowych krzesełkach (są na wyposażeniu barki) przy stoliku, sączymy ze szklaneczek co kto lubi i gapimy się na malownicze pola oraz sioła. Brandenburgia bardzo przypomina nasze Mazury, lecz nie jest taka sama. Kwitną właśnie kasztany, bzy i tawuły, w ogrodach szaleją kolorami rododendrony. Obserwujemy jak enerdowska zabudowa tymczasowa i byle jaka ustępuje miejsca porządnie wyremontowanym domom oraz zadbanym ogrodom. Takie same zmiany widzimy i w naszych wioskach, gdy własność gminna czy po pegereowska przechodzi w prywatne ręce.
Rzadko mijamy innych wodniaków. Sezon turystyczny jeszcze się na dobre nie zaczął. Spotykamy jednak dużo barek towarowych 50. i więcej metrowych. Uprzedzono nas o tego rodzaju transporcie. Wiemy, że musimy mu ustępować. Barki zawodowe mają bezwzględne pierwszeństwo tak na kanale, jak i w śluzach. Jednak jest ich mało, nie zanosi się na to, aby utrudniły nam rejs. Poza tym wyglądają swojsko – jedna pochodzi z Bydgoszczy, inna z Wrocławia, kolejna z Poznania - czy spotkamy niemiecką? Owszem. Właśnie nadpływa „Wilhelm” – takie małe coś z samochodem campingowym na pokładzie. Z okienka sterówki „Wilhelma” wychyla się pani, macha do nas i krzyczy:
-Nie wiecie, gdzie tu jest stacja benzynowa?
-Nie wiemy - odwrzaskujemy - my nie tutejsi…
"Wilhelm" został z tyłu, malejąc wolniutko w promieniach słońca (nasza barka pływa się z szybkością 5 do 8 km/h), a my zmierzamy do Zehdenick, leżącego 40 kilometrów dalej, gdzie jest marina ze wszystkimi mediami (wiemy o tym z przewodnika, który dostaliśmy w kapitanacie. Przewodnik jest niestety tylko po niemiecku, a ze znajomością tego języka jest u nas słabo). Zamierzamy podłączyć się tam do prądu i nabrać wody do zbiorników. Płyniemy zatem, a w "między czasie" gotujemy i jemy obiad na pokładzie – kotlety mielone (gotowe, kupione w centrum Fürstenberga gdzie jest duży sklep spożywczy) z surówkami dwiema i ziemniaczkami (te produkty przywieźliśmy z Polski). Na deser torcik wedlowski z kawą (wszystko z ojczyzny).
Na dworze robi się co raz bardziej zimno i wietrzno, ale my sie tego nie boimy, gdyż w barce mamy cieplutko jak w uchu.
Następnego dnia pożegnaliśmy się z nurtem rzeki, odgrodziła nas od niego śluza, w której skręciliśmy do kanału, podczas gdy Hawela biegła obok, równolegle do naszej trasy. Rzeka w tym miejscu zrobiła się bowiem bystra i rozbrykana toteż nazywa się Schnell Havel i nie nadaje się dla statecznych barek, przystosowanych do rejsu kanałami. Woda w kanale musi być stojąca, dlatego też gdy teren przez który przekopany jest kanał opada lub wznosi się, budowane są śluzy. W nich barki podnoszone są lub opuszczane, by wpłynąć na kolejny odcinek kanału, znów wypełniony stojącą wodą.
Chcemy dotrzeć do Oranienburga, w którym bardzo wyraziście zderza się "biała' i "czarna" historia Niemiec. W mieście tym znajduje się bowiem najstarszy w Brandenburgii kompleks pałacowy, wybudowany w XVII wieku przez elektora Fryderyka III, który został koronowany na pierwszego króla pruskiego, jako Fryderyk I. Znajduje się też jeden z pierwszych, ale wzorcowy obóz koncentracyjny o nazwie Sachsenhausen. Na takie piękne i straszne pamiątki po przeszłości Niemiec, trafiać będziemy w każdym mieście, a w Berlinie to już na każdym kroku. Do Berlina mamy 35 kilometrów.
Przeczytaj cały artykuł i resztę materiałów w Jachtingu Motorowy 7/2014 w dokosnałej cenie 14,4 PLN. Po prostu dodaj do koszyka :)