W każdym razie tytuł nośny, bo łącząc „od zawsze niemiecki Berlin” (założony przez Słowian Połabskich) z „od zawsze niemieckim Königsbergiem” (założonym przez Czechów) można było na „korytarz” wyciągnąć pieniądze z Unii. Czyli od Niemców, bo teraz to tylko oni w Unii mają pieniądze. Wyciągano i wyciągano. Powstało kilka marin, odnowiono tu i tam nabrzeże, mianowano pełnomocników marszałków i marszałków pełnomocnych, robiono pokazowe rejsy dla oficjeli. No i przeputano tę kasę i tyle naszego, że kilka przystani zostało na śródlądowym szlaku wodnym, żeby było gdzie się zatrzymać motorówką. Wprawdzie do stacji benzynowych nadal trzeba ganiać z kanistrem kilometrami przez szczere pole, a pompy do „black water” nie uświadczysz, ale zawsze to coś. Chociaż akurat mariny mogli sobie prywatni właściciele za swoje stawiać. Całkiem niezły to szlak wodny; długi, ciekawy i faktycznie można przepłynąć nie tyle z Kaliningradu (bo rosyjscy celnicy ciągle robią pod górkę i wizę też trzeba mieć), ale chociaż z Fromborka do Berlina, a potem dalej w Europę.
A w sumie można było, bo jak nie urok, to przemarsz wojsk radzieckich czy inne nieszczęście. W tym wszystkim zapomniano wyremontować dwie śluzy łączące Bydgoszcz z Wartą. Śluzy stuletnie, częściowo drewniane, za kilkaset tysięcy od jednej dałoby radę. Tyle że pieniądze poszły na rejsy marszałków, a RZGW funduszy na remont nie ma i mieć nie zamierza. No i zamknięto szlak. Jak to Stefan „Siara” Siarzewski określił: „I cały misterny plan w...”.
W zasadzie nihil novi sub sole, zwłaszcza dla tych, którzy w Polsce już trochę żyją. Ale rzecz absolutnie irytująca dla organizatorów imprez motorowodnych, a także dla firm, które poczyniły pewne inwestycje, licząc na dostępność infrastruktury. Na przykład kupiły hausboty. Cóż, śmierć frajerom. Wiadomo, że jak władza mówi, iż nie da, to nie da, a jak mówi, że da, to mówi.
Sam osobiście przećwiczyłem „wariant polsko-unijny” w Kątach Rybackich, gdzie czarterowałem kilka jachtów. Urząd Morski postanowił remontować port. Czując pismo nosem, część jachtów zwróciłem właścicielom, swoje sprzedałem. Remont zaczął się w listopadzie i miał skończyć się w marcu. Tylko Urząd Morski nie zdecydował, którego roku i kilka lat port stał z nabrzeżami skutymi i nieużytecznymi, bo zabrakło funduszy na dokończenie prac. Było nie tykać, poprzednie keje popękane, ale były. I tak gdzie nie spojrzeć. Jak to dobrze, że nasi nie zaczęli kopać kanału Zatoka–Zalew, pewnie fundusze by się skończyły po wykopaniu wielkiej dziury pomiędzy tymi akwenami.
Na razie z ciekawością obserwuję inwestycję kopania rowu między Bałtykiem a jeziorem Jamno, gdzie za 450 mln euro (!!!) ma powstać wielka marina. Jak znam życie, chcą dobrze, a będzie jak zwykle.
Z plotek słychać plany ograniczenia żeglugi motorówkami po Zatoce Puckiej. Już wcześniej taka sytuacja miała miejsce, jak Zatokę ktoś podpisem zabrał Urzędowi Morskiemu, a dał dyrekcji Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego. A na obszarze parku nie wolno używać silników (dotyczyło to raczej jeziorek typu Tuchom czy Bieszkowice, a tu proszę...). Teraz ma to przejść poziom wyżej ponad regulamin TPK. Znowu po naszemu: zamiast dać zezwolenie na budowę kilku pomostów, przy nich knajpek i klubów – zakazać. Bo tak!
Może faktycznie ta inwestycja ma sens i motorówki przeniosą się na Jamno? I na to liczą autorzy tych planów? A hausboty zaczną jeździć na lorach po drogach i to będzie polski wkład w koncepcję żeglarstwa i sportów wodnych.