Daniel Walas: Jakie wrażenia towarzyszyły Ci podczas naszej sesji zdjęciowej na jachcie?
Pomyślałem sobie, że szkoda, że nie mieszkam gdzieś w okolicach basenu Morza Śródziemnego
i że nie posiadam takiego jachtu, na razie... Jak się jest malarzem albo pisarzem, to można sobie
coś tworzyć i prowadzić spokojne życie w jednym miejscu. Podróż tym super jachtem to było dla
mnie wspaniałe przeżycie. Nad Zalewem Zegrzyńskim byłem bardzo dawno temu. Nie wiedziałem,
że to taka wspaniała przestrzeń do pływania.
Wcześniej próbowałeś coś na silniku?
Tak. WN iemczech z przyjaciółmi sporo czasu spędzałem na wodzie. Pierwszy raz zapamiętałem trochę
tak, jakby dziecko po raz pierwszy wsiadło na rower – wiatr wieje w oczy, duża szybkość i adrenalina.
Ten jacht zresztą znakomicie się prowadził, świetnie wchodził w zakręty. Czasem wydawało mi się, że się nie wyrobi, a on tak pięknie się składał, że nawet przy dużej szybkości można było wykonywać jakieś skomplikowane manewry.
Czyli benzynę masz we krwi...
Jeśli chodzi o „speed”, to z uwagi na życie rodzinne troszkę się to wszystko zracjonalizowało. Ale kiedyś
miałem benzynę we krwi. Dużo jeździłem motorem, kiedy byłem bardzo młodym człowiekiem, później szybkie samochody, które zmieniałem bardzo często, bo warunki pracy i życia w Niemczech sprawiały takie możliwości. Teraz przywiązałem się do marki i jestem zwolennikiem klasyki w dobrym guście. Szybkiej klasyki...
Czy zdarza się tak, że masz wpływ na to, co dzieje się w scenariuszu?
Tak, ale to są różne formy pracy i to zależy od tego, jakie produkcje się robi, czy to jest film kinowy,
czy to jest film telewizyjny, czy serial. A przy tych ostatnich produkcja jest bardzo szybka i na takie dyskusje między scenarzystą a aktorem nie ma czasu. Scenarzyści nie są zadowoleni, gdy im
się coś przerabia. Chociaż ja przerabiałem dialogi i wszystko, co możliwe, tak żeby mi to odpowiadało
i żeby było zgodne z tym, co wewnętrznie czuję.
W tych odcinkach Kryminalnych, które oglądałem, nie widziałem żadnych scen na wodzie z udziałem motorówek. To troszkę wstyd, żeby nasz komisarz Cattani wiódł życie szczura lądowego.
Ale to nieprawda! Tam było trochę takich scen na Zalewie Zegrzyńskim, na Jeziorach Mazurskich i na Malcie. Tam sobie trochę popływałem na motorówce. Reżyser „wysiadł”, bo dostał choroby morskiej.
Jakbyś się odniósł do propozycji zagrania szeryfa sandomierskiego z „Ojca Mateusza”?
Szeryfa nie wiem, ale ojca Mateusza tak, choć on dla mnie taki za spokojny. Zresztą były jakieś rozmowy na ten temat, ale wtedy już trafiłem do „Brzyduli”.
A ojciec Brzyduli nie za spokojny? Łzy mi się w oczach kręcą, jak na Ciebie tam patrzę.
Mnie też (śmiech). Ale to już się skończyło i robię następne rzeczy. Taki tata to nie mój typ.
Jako znawca trunków i kobiet powiedz proszę, czym byś nie pogardził w ramach odpoczynku w porcie?
Odrobin Hennessy w miłym towarzystwie z pewnością by nie zaszkodziła. Może spotkamy się zatem
w marinie?
Cały wywiad z Markiem Włodarczykiem przeczytasz w numerze 3/2010 Jachtingu Motorowego.