Chociaż
natura nie obdarzyła Małopolski jeziorami, z pomocą krakowskim
żeglarzom nieoczekiwanie przychodzą firmy, wydobywające na
obrzeżach miasta żwir i piasek. Aktualnie kruszywo eksploatuje się
na dwóch przeciwległych krańcach aglomeracji krakowskiej: na
granicy Krakowa i Wieliczki (Brzegi-Rybitwy) oraz w Cholerzynie,
niedaleko lotniska Balice. Prace wydobywcze prowadzone są na dużym
obszarze, a po zakończeniu eksploatacji teren kopalń zostanie
zalany wodą gruntową. Jak twierdzi prezes największej małopolskiej
firmy wydobywającej kruszywo budowlane, co roku na obrzeżach miasta
powstaje około 15-20 hektarów nowych akwenów, które z powodzeniem
mogłyby za kilka lat służyć żeglarzom, windsurferom i
plażowiczom.
Niestety,
tak się najprawdopodobniej nie stanie. W obu przypadkach po
wydobyciu żwiru nie powstanie jeden duży akwen, ale skupisko małych
stawów, oddzielonych jeden od drugiego wąskim wałem ziemi.
Dlaczego marnujemy niepowtarzalną okazję, by stworzyć w Krakowie,
niemal za darmo, dwustuhektarowy zalew rekreacyjny?
Winne
jest przede wszystkim złe prawo i powszechny brak zainteresowania –
zarówno władz miejskich, jak i samych żeglarzy. Przepisy nie
sprzyjają inwestorom, którzy chcieliby po zakończeniu eksploatacji
żwiru utworzyć duże, 200-hektarowe jezioro. W obecnych realiach
prawnych i biurokratycznych o wiele bardziej opłaca się wystąpić
o 20 małych koncesji na wydobycie kruszywa, niż o jedną dużą,
obejmującą cały obszar kopalni. Efekt – inwestor w sztuczny
sposób tworzy w miejscu dawnego żwirowiska skupisko kilkudziesięciu
małych stawów, oddzielonych od siebie wąskim paskiem ziemi. Takie
stawy są później wykorzystywane przez wędkarzy lub kąpiących
się na dziko mieszkańców, ale do uprawiania żeglarstwa oczywiście
się nie nadają.
Przykładem
takiego podejścia jest nowohucki Przylasek Rusiecki, gdzie wydobycie
żwiru zakończono kilkanaście lat temu. Obecnie na tym malowniczym
obszarze znajduje się kilkanaście małych stawów, o łącznej
powierzchni ok. 150 ha. Niestety, żaden z nich nie jest na tyle
duży, by dało się na nim uprawiać windsurfing (największy ma ok.
20 ha). W efekcie, ten niezwykle atrakcyjny obszar się marnuje.
Jedynie sporadycznie korzystają z niego amatorzy kąpieli lub
wędkarze. Tymczasem wystarczyłoby wybagrować ziemię z
oddzielających poszczególne stawy wałów, a na wschodnich krańcach
Nowej Huty powstałoby tętniące życiem, pełne jachtów i desek
windsurfingowych jezioro, które w przyszłości można byłoby nawet
połączyć kanałem i śluzą z pobliską Wisłą (po zbudowaniu
stopnia wodnego Niepołomice).
Inwestorzy
wydobywający żwir w okolicach Krakowa mówią o braku
jakiegokolwiek zainteresowania władz miejskich przyszłością
akwenów, których istnienia wielu krakowian nawet się nie domyśla.
-
Chętnie poprowadzimy wydobycie w taki sposób, by utworzyć duży i
atrakcyjny zalew rekreacyjny, ale miasto nie chce z nami o tym
rozmawiać. O takich rzeczach trzeba dyskutować na kilka lat przed
zakończeniem eksploatacji żwirowisk, a więc właśnie teraz –
mówi Jan Bystroń, prezes Krakowskich Zakładów Eksploatacji
Kruszywa.
-
Miasto chętnie podejmie takie rozmowy, ale żaden z krakowskich
klubów żeglarskich, z którymi współpracujemy, nie zgłaszał nam
zapotrzebowania na nowy akwen żeglarski – odpowiada Joanna Dubiel
z biura prasowego Urzędu Miasta Krakowa.
Z
kolei z rozmów z krakowskimi windsurferami wynika, że tutejsze
środowisko wodniackie jest dość konserwatywne, uzależnione od
miejskich dotacji i na wszelki wypadek woli nie wychylać się z
nowatorskimi inicjatywami – co mogłoby tłumaczyć ich milczenie i
ignorancję w sprawie Brzegów i Przylasku.
Jakub
Łoginow