Terminal promowy w La Romana na południu Dominikany tętni muzyką. Wokół pełno straganów z turystyczną tandetą, chociaż trzeba przyznać, że jest ona wyższego sortu. Rozglądamy się niepewnie, stojąc obok bagażowych wózków – co teraz? Dopada nas uśmiechnięta od ucha do ucha pani, której spojrzenie mówi, że myślami jest zupełnie gdzieś indziej. Wręcza plik formularzy do wypełnienia, przydziela numerek w kolejce. Pożycza nawet długopis. Rozkładamy się z pisaniną na ławce pod udekorowanym sztucznymi papugami drzewem.
Stanie w ogonku do odprawy jest jak zawsze nużące, tym bardziej z dziećmi. Zachowujemy optymizm – po kolejce na lotnisku, w której kwitliśmy przez prawie dwie godziny, taki rządek ludzi to kaszka z mleczkiem. Już po wszystkim – na statek marsz. Droga wiedzie przez sklep wolnocłowy. Niestety, alkoholu zakupionego poza statkiem spożywać na nim nie wolno, a przemycić się nie da, ponieważ bagaż podręczny przejeżdża przez lotniskową maszynę do prześwietlania.
Wejściu po trapie towarzyszy dreszczyk emocji. Przed nami nieznane, witaj przygodo! Podniesione wysoko kąciki ust opadają, gdy stajemy przed zadaniem odnalezienia kabiny numer 2283. Jakimś cudem wpychamy się do windy i jedziemy na drugie piętro. Korytarze wyglądają tak samo – całkowity brak punktów orientacyjnych. Wszystko wyłożone kosmatą wykładziną albo wysmarowane błyszczącą, udającą lakier emalią. Przy windach niby są rozwieszone plany pokładów, ale ciężko odnieść do nich własne położenie. Wreszcie bardzo długim spacerem, przebijając się przez tłumy błądzących, docieramy do kabiny.
Pokój niewielkich rozmiarów, ale w zupełności wystarczający i czyściutki. Mamy okno, z czego niezmiernie się cieszymy. Łazienka kompaktowa, cała z wylaminowanych paneli. Widać, że nie ma tu przypadkowości – przestrzenie na statku zaprojektowane są tak, aby dało się je szybko i sprawnie posprzątać, a zniszczone elementy z łatwością wymienić.
Kupując rejs wycieczkowcem, trzeba podjąć wiele decyzji. Kabina z balkonem, z oknem czy może bez? Czynnikiem zasadniczym jest cennik. Dowiadujesz się też, że za każdy dzień rejsu musisz obowiązkowo dopłacić 10 euro za tzw. serwis. Nigdy tego nie rozumiem – jak to jest, że za coś, co jest w pakiecie, każą niejako płacić powtórnie. Trzeba też zdecydować, czy się chce mieć all inclusive. Koszt: 28 euro od osoby za dobę, przy czym jeśli ktoś w kabinie sobie zafunduje, to jego współlokatorzy również muszą. Wyjaśniam, że all inclusive dotyczy tylko napojów do obiadu i kolacji oraz między posiłkami, ponieważ jedzenie i napoje do śniadania są w cenie, podobnie jak woda z dystrybutorów.
Nasz plan był jasny od początku – maksymalnie dużo czasu na lądzie, zwiedzając wyspy, minimum czasu na statku. All inclusive wydawało się zbędne, no bo ile trzeba wypić wieczorem, żeby przepuścić 28 euro? Wyjaśnił to cennik pozostawiony przez obsługę w kabinie. Litr wody butelkowanej – 3,30 euro plus 10% opłaty serwisowej (tak, kolejny raz płacimy za to samo). Skończyło się na przytarganiu zgrzewki ze sklepu w porcie. Woda z dystrybutora, a więc ze zbiorników to osobna historia – po nalaniu do kubka pachnie i smakuje w miarę normalnie, ale po przelaniu do butelki zapach jest odrażający. Podobny do mieszanki chloru z płynem do czyszczenia kafelków. Odkryliśmy to, gdy już zaczęły się dolegliwości żołądkowe, więc ku przestrodze!
Cały artykuł dostępny w Jachtingu Motorowym 2/2018. Kup wersję online w wakacyjnej cenie 9,90 PLN.