Tak, latającym Holendrem, bo korzystanie z drona nad wodą może przysporzyć nie tylko satysfakcji, ale także nieszczęścia. Rzecz w tym, że przepisy dotyczące korzystania z bezzałogowych statków latających są wszędzie różne, a w dodatku dosyć skomplikowanie korelują z innymi prawami np. prawem morskim.
Po co?
Po pierwsze, dla zabawy. Można zrobić sobie fotkę z lotu ptaka na łajbie, pooglądać inne łodzie czy też po prostu sobie polatać. Po drugie, z praktycznego punktu widzenia. Można zrobić rekonesans w zatoce, znaleźć miejsce do zacumowania, „wyjrzeć” za horyzont, czy choćby sprawdzić stan oświetlenia na topie bez wchodzenia na maszt. I tu zaczynają się schody. Dron to bowiem swoisty motorower wśród pojazdów latających, a nad wodą latawiec bez uwięzi. Coś w rodzaju pistoletu na gaz, sprężynowego widelca czy mechanicznej szarańczy. W skrócie urządzenie trudne do zdefiniowania, które musi być jakoś ujęte w prawie.
Co to jest?
Bezzałogowe statki powietrzne, w skrócie UAV (Unmanned aerial vehicle) lub po naszemu BSP, są chyba najbardziej różnorodnymi tworami na świecie. Od 100-gramowych zabawek mogących lecieć przez 5 minut do wielotonowych uzbrojonych po zęby maszyn zdolnych okrążyć świat. Istnieją aż trzy klasyfikacje dronów: według masy, zasięgu i NATO-wska. Pierwsza dzieli BSP na bardzo lekkie (do 5 kg), lekkie (5-50 kg), średnie (50-200 kg), ciężkie (200-2000 kg) i bardzo ciężkie (powyżej 2000 kg). Według drugiej drony dzielą się na niskie tzw. pointery latające poniżej 1000 m, średnie tzw. findery wznoszące się na pułapy od 1000 do 10 000 m oraz wysokie tzw. darkstary mogące lecieć powyżej 10 km. Podział NATO-wski pominę, bo określa on drony w odniesieniu do możliwości wsparcia bojowego. Mówiąc o BSP na łodzi, trudno wyobrazić sobie maszynę większą niż średni pointer, ale nawet lekkie potrafią zadziwiać swoimi osiągami. Ich możliwości w połączeniu z różnorodnością powodują, że przepisy dotyczące korzystania z dronów są także niezwykle różnorodne.
Cały artykuł dostępny po kliknięciu w link.