Stocznia Galeon, stale współpracując z pracownią projektową Tony'ego Castro, zdążyła wprowadzić do sprzedaży już trzecią generację nowoczesnych jachtów motorowych. Stocznia ze Straszyna nie ma najmniejszych kompleksów wobec swoich europejskich i światowych konkurentów – i jak najsłuszniej. „A niechaj narodowie wżdy postronni znają, że Polacy nie ciamajdy i na budowie jachtów się znają” – aż się chce strawestować mistrza Mikołaja Reya z Nagłowic.
Rzut oka z zewnątrz
Galeon 550 Fly to jednostka średniej wielkości w obecnej ofercie stoczni. Linie kadłuba częściowo wzorowano na wcześniejszym modelu 530, jednak podwodzie, a zwłaszcza rufową jego część, przeprojektowano pod kątem większej stateczności oraz możliwości zastosowania napędów Volvo Penta IPS. Odnowiono linie nadbudówki i całkowicie zmieniono aranżację wnętrz, ale o tym za chwilę. Trzeba przyznać, że linie zewnętrzne udały się projektantowi nadzwyczajnie. Sylwetka przyciąga wzrok, a duże przeszklone powierzchnie obiecują dobre oświetlenie wnętrza.
Dostać się na pokład najwygodniej jest z rufowej platformy kąpielowej. Na egzemplarzu, który testuję, jest ona opuszczana hydraulicznie do głębokości ok. 80 cm. To wystarczy, żeby swobodnie zwodować dowolny tender albo skuter wodny. Jest też tu dość miejsca, żeby taki sprzęt bezpiecznie zaparkować – rzecz dość istotna, projektant bowiem nie przewidział garażu. Zamiast niego pod pawężą kryje się spore pomieszczenie – na testowanej jednostce służące jako magazynowe; w standardowym układzie jest to dwuosobowa kabina dla załogi stałej. Prowadzi z niej bezpośrednie przejście do maszynowni.
Tu istotna uwaga: Galeon 550 Fly to jacht budowany w modnym obecnie systemie semi-custom. Oznacza to, że klient jest zachęcany do daleko idącej indywidualizacji projektu i wyposażenia, dzięki czemu otrzymuje dokładnie to, czego chce i za co zapłaci. Przy szerokim wyborze materiałów wykończeniowych i wielości dostępnych na rynku opcji wyposażenia daje to naprawdę duże możliwości dopasowania seryjnej przecież jednostki do osobistych gustów i upodobań.
Wracając do platformy kąpielowej, nie sposób nie wspomnieć o jednym znakomitym wynalazku inżynierów ze Straszyna. Otóż naprzeciw wejścia do kokpitu na lewej burcie w teakowej powierzchni platformy zabudowano na stalowych szynach rodzaj trapu czy też schodni, która podnosi się w miarę opuszczania platformy. Dzięki temu wejście na nią jest równie wygodne w każdym jej położeniu, a przy tym rzecz wygląda nad wyraz elegancko. Châpeau bas!
Kokpit jest obszerny, oczywiście kryty teakiem i zacieniony daszkiem, stanowiącym przedłużenie flybridge'a. Na rufie pyszni się L-kształtna kanapa, która po dostawieniu stołu i krzeseł łatwo stanie się ośrodkiem wieczornego wypoczynku załogi. Szerokie, dobrze chronione wysokim relingiem półpokłady wiodą na dziób, gdzie na amatorów kąpieli słonecznych czeka spore łoże umieszczone tradycyjnie na pokładówce. Ale to tylko na zachętę – prawdziwą „plażę” znajdziesz na obszernym flybridge'u. Mieści się ona przed i obok górnego stanowiska sternika umieszczonego na lewej burcie. Skądinąd wygodne siedzisko jest wyraźnie dwuosobowe i łatwo mi tu sobie wyobrazić romantyczną przejażdżkę we dwoje.
Za stanowiskiem sterowym zabudowano spory wetbar z grillem, zlewem, lodówką i kostkarką do lodu, sąsiadujący z C-kształtną kanapą otaczającą duży, rozkładany stół. To prawdziwy pokład widokowy, zwłaszcza że nad całym flybridge'em można rozpiąć bimini, które zapewni wytchnienie w najgorętszych godzinach dnia. Na uwagę zasługuje też schodnia do kokpitu, wygodna i elegancka, a przy tym bezpieczna, zaopatrzona jest bowiem w znakomicie rozmieszczone handrelingi.
Schodzę na dół, pora sprawdzić, jak zaaranżowano wnętrza.
Przeczytaj pełną wersję tego testu. W jednej cenie (14,40zł) skorzystaj z dostępu do całego czasopisma.