Kiedy zaczęła się twoja pogoda z pływaniem?
Wybraliśmy 21-stopowego Maxuma, którym pływaliśmy po Zatoce Gdańskiej. Wcześniej pływaliśmy też żaglówkami na Mazurach, ale moja żona była niezadowolona z przechyłów, które są dla nich charakterystyczne, i to ona zachęciła mnie do żeglugi motorówką.
Żona nie boi się wody?
Żona ma respekt do wody, jednak uwielbia spędzać czas na wodzie, ale nie w przechyle. No i tak to się zaczęło.
Pływaliśmy tym Maxumem kilka razy, aż wreszcie kupiliśmy go od Grzegorza.
To była Twoja pierwsza łódź motorowa?
Tak.
To była łódź kabinowa czy otwartopokładowa?
Otwartopokładowa, oczywiście jakaś niewielka kabinka do spania była i nawet jedną noc tam spędziłem z córką, ale ta jednostka była przede wszystkim przeznaczona do spędzania czasu na wodzie w słoneczne dni.
Kolejnym moim nabytkiem był Cobalt 243 o długości 24 stóp. Według mnie łódź bardzo ładnie wykończona, bardzo estetyczna, ale absolutnie nie nadająca się na akwen zatokowy czy też morski.
Dziobem bierze wodę?
Potężny silnik, wszystko najlepsze, ale po prostu nie jest odpowiedni do takich akwenów, dlatego byliśmy rozczarowani. W tym czasie Grzegorz stał się importerem łodzi marki Windy, zachwalał nam ich walory, więc przesiedliśmy się na 26-stopową jednostkę Windy Kharma, wyposażoną m.in. w silnik Diesla i dziobowy ster strumieniowy. I nagle dzięki tej łodzi okazało się, że pływamy zupełnie inaczej, powiedziałbym nawet, że „dojrzale”.
Odczułeś różnicę?
Nieprawdopodobną.
Jakbyś to określił?
Mówiąc kolokwialnie, przesiadłem się do mercedesa. Mimo że był to jednosilnikowy mercedes w wydaniu morskim, zachęcił nas, aby posiadaną już pasję rozwijać – wtedy pojawił się pomysł wyruszenia w dłuższy rejs, więc wybraliśmy się z Sopotu do Władysławowa. Płynęliśmy po zmroku, bez radaru – to łódka otwartopokładowa, dlatego przy wietrze od rufy bardzo przyjemnie szła. We Władysławowie spędziliśmy cudowny dzień.
Gdy okazało się, że w ofercie Windy pojawił się kolejny model – Zonda (łódź dwusilnikowa), postanowiliśmy z żoną zrobić następny krok. Kupno tego modelu było strzałem w dziesiątkę – według mnie, jeśli chodzi o łodzie otwartopokładowe, jest on optymalnym rozwiązaniem na każdy akwen. Nie pływałem Zondą na Mazurach, ale na podstawie jej nautyki i rozmiarów mogę stwierdzić, że tam też się sprawdzi.
Zonda zapewnia też dobre warunki hotelowe, prawda?
Bardzo dobre. Świadczy o tym m.in. doskonale wyposażony kambuz, łazienka, w której można wziąć „delikatny” prysznic – delikatny w przypadku osób moich gabarytów (śmiech) i bardzo wygodne łóżko.
Czy na przestrzeni lat, mówię o okresie od Maxuma do Zondy, zmieniły się Twoje preferencje odnośnie doboru pakietów i silnika?
Maxum miał dwieście kilkadziesiąt koni mechanicznych (nie pamiętam ile dokładnie). Wszedłem na pokład, popływałem z Grzegorzem, który ma nieprawdopodobne umiejętności poruszania się po akwenie, i po prostu urzekł mnie czas spędzony na wodzie. O jakimś świadomym wyborze trudno tutaj mówić. Mieliśmy możliwości finansowe, żeby dokonać transakcji i to zrobiliśmy. Maxum dał nam wiele przyjemności, dlatego chcieliśmy go mieć – i to było jedyne kryterium wyboru.
Przy wyborze Cobalta braliśmy pod uwagę w szczególności estetykę, niestety, nie spełnił on naszych oczekiwań. Estetycznie tak, nautycznie nie. Mówię to z pełnym przekonaniem.
Kharma miała być czymś innym, ale nadal jednosilnikowym rozwiązaniem. Miała tę zaletę, że nie musiałem co drugi dzień pływać na stację benzynową.
Później pojawiła się możliwość zakupu Windy Coho 29 stóp, ale Grzegorz polecił nam dwusilnikowe rozwiązanie, czyli Zondę. Wybór był prosty, ponieważ mamy do niego pełne zaufanie, można powiedzieć, że on sprawuje przyjacielski patronat nad armatorami. Wybraliśmy Zondę, bo to rewelacyjna łódka.
Zonda dla Bonda?
W moim przypadku nie.
Zdięcia: Daniel Walas, arch. Windy Boats
Cały artykuł dostępny jest w Jachtingu Motorowym 2/2019. Kup wersję online w cenie 14,40 PLN, po kliknięciu w link.